Podróż poślubna. Zwykle kojarzy nam się z romantycznym wyjazdem w jakieś piękne miejsce. Najczęściej jest to wypoczynek za granicą. Nowożeńcy chcą wspólnie spędzić czas, pobyć ze sobą, odpocząć. Nierzadko korzystają z opcji „all inclusive”, aby poczuć się „wyjątkowo”. Któż z nas nie lubi być obsługiwany, doglądany przez hotelową obsługę, która co rusz donosi posiłki i napoje. W takiej scenerii można oderwać się od kłopotów i trudów dnia codziennego. Wszak z tym utożsamiamy podróż poślubną – z wypoczynkiem i relaksem.
Jak się jednak przekonamy, nie każda podróż poślubna wygląda właśnie tak. Co bowiem powiecie o podróży poślubnej odbytej na rowerach? Szaleństwo! Zakrzyknie ktoś. To jednak nie wszystko. Elżbieta Wiejaczka i Tomasz Budzioch postanowili bowiem odbyć swoją podróż poślubną w formie rowerowej wyprawy po Afryce. Jak sami piszą:
„w ten sposób powstał projekt od Atlantyku do Oceanu Indyjskiego, ale ponieważ chcieliśmy zobaczyć rozreklamowane Malawi i jeszcze Rwandę, zamiast najkrótszej trasy wybraliśmy kształt węża długości ponad 7000 kilometrów. Gad naszej drogi wił się przez jedenaście krajów Afryki: Namibię, Botswanę, Zambię, Zimbabwe, Mozambik, Malawi, Tanzanię, Burundi, Rwandę, Ugandę i Kenię”.
Efektem tego niezwykłego „miesiąca miodowego” jest książka pod tytułem „Pięć kilometrów do bomby. Rowerem przez Afrykę”. Publikacja ta ukazała się nakładem wydawnictwa Muza, w serii „Reportaż”.
Już na wstępie zdradzę, że jest to niezwykle ciekawa książka. Jadąc przez kilka afrykańskich krajów mieli autorzy niezwykłą okazję do obserwacji. Sami podkreślają ten fakt, wskazując na pewną wyjątkowość jazdy na rowerze. Mianowicie rowerzysta nie jest odgrodzony od otoczenia szybą samochodu bądź autokaru. Przez cały czas nasi bohaterowi „doświadczali” Afryki. Dużym wyzwaniem był klimat. Jechali w niesamowitym upale, gdy jednak przychodziła ulewa to ulice zamieniały się w rwące potoki, po których jazda była wręcz niemożliwa. Przyglądali się mijanym krajobrazom. Rozmawiali z wieloma ludźmi. Porównywali ze sobą odwiedzane kolejno państwa. Z książki przebija radość z tej niezwykłej podróży. Żaden Afrykańczyk, z którym rozmawiali nie mógł uwierzyć ani zrozumieć, że dobrowolnie podejmują taki ogromny wysiłek (i że nikt im za to nie płaci).
Elżbieta i Tomasz mieli naprawdę ambitne plany.
„Jednym z założeń naszej wyprawy przez Afrykę było postanowienie, że nie będziemy się spieszyć. Mieliśmy funkcjonować w rytmie dnia i nocy: wstawać, kiedy robi się jasno, szukać miejsca na biwak, gdy słońce turla się w kierunku horyzontu, i kłaść się spać, gdy pierwsze gwiazdy pojawiają się na nieskażonym elektrycznym oświetleniem nieboskłonie”.
Rzeczywistość drogi nieco zweryfikowała te założenia. Oczywiście do autorów książki żywię naprawdę wielki podziw. Spełnili swoje marzenie. Przede wszystkim jednak pokonali siebie. Nie poddali się żadnym trudnościom. Zrealizowali swój ambitny cel.
Afryka opisana w książce to – można powiedzieć – tragiczny kontynent. Kontynent, który ciągle nie potrafi wyzwolić się ze swoich „demonów” – korupcji, walk plemiennych, braku perspektyw, epidemii chorób. Oczywiście nie we wszystkich krajach odwiedzanych przez autorów sytuacja jest taka sama. Bez trudu – zaledwie po przekroczeniu granicy – rozpoznają, czy dany kraj jest biedny czy bogaty.
Bardzo ciekawe są ich dygresje dotyczące historii i polityki. Szczególnie zaciekawiły mnie fragmenty o RPA i Zimbabwe. Oba te kraje łączy trudna historia. W przeszłości były całkowicie zdominowane przez „białych”. To oni sprawowali rządy i to do nich należał niemal cały majątek państwowy. Prowadziło to do dużych wypaczeń, czego skrajnym przejawem był apartheid. Niestety, po zmianie sytuacji i przejęciu władzy przez rdzennych Afrykańczyków sytuacja wcale nie uległa poprawie. „Białych” zastąpili „Murzyni”, lecz kraj pogrąża się w coraz większej nędzy i beznadziei. Doskonałą ilustracją takiego właśnie stanu rzeczy jest Zimbabwe „pełne opuszczonych farm”. Jak trafnie zauważają autorzy, „nikt nie wskakuje na stopień odpalonego ciągnika, żeby orać ani nie idzie wąską ścieżką pośród pól, żeby gdzieś zerwać żółty kłos i rozetrzeć w palcach. Najczęściej nie ma już ciągnika, prąd, którym uruchamiano pompę, dawno odcięto, a zboża od lat nie zasiano”. Taki stan rzeczy jest efektem rządów Roberta Mugabe. Zmiana własności ziemi wcale nie poprawiła sytuacji tubylców.
W swojej książce autorzy zastanawiają się także nad sensem i formą pomocy humanitarnej, udzielanej Afryce przez bogatsze kraje. Wiele ich spostrzeżeń jest trafnych i dowodzi trzeźwego myślenia.
„Pięć kilometrów do bomby” to relacja z niezwykłej – rowerowej – podróży poślubnej autorów po Afryce. Droga wiodąca przez jedenaście krajów pełna była niezwykłych przygód. Elżbieta i Tomasz dzielą się nimi z czytelnikami. Książka jest równocześnie interesującym reportażem o Afryce, pozwalającym lepiej zrozumieć Czarny Ląd. Zachęcam do lektury, szczególnie miłośników literatury podróżniczej i reportaży.
Informacje o książce:
Tytuł: Pięć kilometrów do bomby. Rowerem przez Afrykę
Tytuł oryginału: Pięć kilometrów do bomby. Rowerem przez Afrykę
Autor: Elżbieta Wiejaczka, Tomasz Budzioch
ISBN: 9788328709874
Wydawca: Muza
Rok: 2018